Wiadomości

Kolejny szczyt Korony Europy zdobyty

Data publikacji 24.05.2025

Zabrzański policjant podkom. Michał Puchała od 20 lat zdobywa Koronę Europy. Zapraszamy do zapoznania się z jego relacją z wyprawy na 18 szczyt z jego kolekcji. Klejnot Korony Europy znajdujący się w masywie Dinara, części Gór Dynarskich, Vrh Dinare który ma wysokość 1831 m n.p.m.

Słońce, plaża, wyspy, morze z tym z pewnością kojarzy się Chorwacja. Jednak ten kraj ma do zaoferowania coś znacznie więcej niż odpoczynek na plaży...

Dlatego też w drugim tygodniu maja tego roku moim celem stał się obszar obejmujący pograniczne Chorwacko-Bośniacko-Hercegowińskie gdzie wyruszyłem na kolejną samotną wyprawę po klejnot Korony Europy znajdujący się w masywie Dinara, części Gór Dynarskich.
Nazwa szczytu i całego masywu o długości około 84 kilometrów sugeruje, że będzie to złoty czas spędzony w górach (z arabskiego dinar, to złota moneta), najwyższy szczyt nazywa się Vrh Dinare i ma wysokość 1831 metrów nad poziomem morza.
Arabska nazwa masywu przypomina również o historii tego regionu, gdzie przenikają się wpływy wielu etnosów, religii i kultur. Kiedyś ten miks był powodem niejednej wojny, obecnie na szczęście spokojny i bezpieczny nawet dla samotnego wędrowca.
Swoją wyprawę rozpoczynam w Zadarze, gdzie biorę udział w znanym charytatywnym biegu, w którym to meta goni biegacza. Wings For Life to szlachetna międzynarodowa inicjatywa łącząca biegaczy z całego świata. W dniu 4 maja równo o godzinie 11:00 (czasu UTC) a 13:00 czasu środkowoeuropejskiego melduje się na starcie i zaczynam uciekać przed metą. W Chorwacji bieg rozpoczyna się niedaleko pięknej zadarskiej starówki i kieruje się malowniczą drogą w kierunku Szybenika. Ja zostałem złapany na 23 km trasy, dokładnie po 2 godzinach biegu. Plan miałem obliczony na 30 km, niestety na trasie pokonało moje zapędy chorwackie słońce, które tego dnia rozgrzało asfalt zadarskiej ulicy do grubo ponad 20 stopni Celsjusza. Niestety (co później okazało się zbawienne) pogoda zmieniła się w całej Chorwacji i kolejny tydzień mojej wędrówki był tym razem ucieczka przed deszczem i burzami.

Kolejnego dnia przemieszczam się autobusem i pociągiem do miejscowości Knin. Jestem fanem kolei i jeżeli mam wybór to zawsze wybieram kolej. Tym razem podróż z Šibenika do Knin spędzam razem z Denisem, maszynistą, który to o dziwo, zaprasza mnie do swojej kabiny, dzięki czemu mogłem podziwiać zmieniające się krajobrazy z najlepszego miejsca w pociągu. Podróż z Denisem, który prowadzi pociągi od ponad 20 lat, była świetną lekcją historii, nie tylko kolei, ale i całego regionu.
W miejscowości Knin rozpoczynam swoją wędrówkę w kierunku moich ukochanych gór. To tu zaczynają się szlaki prowadzące w ich kierunku, przez Knin przebiega również jeden z najdłuższych szlaków na Bałkanach: Via Dinarica o długości około 1200 kilometrów.
Wtorkowa pogoda niestety nie zachęcała do wędrówki, wyszedłem w sporej ulewie, a kończyłem uciekając z grzbietu przed burzą. Szlak co ciekawe prowadzi wzdłuż dużego aktywnego poligonu wojskowego im. Josipa Markića, skąd co chwilę słyszałem strzały oraz widziałem przemieszczające się wojskowe ciężarówki. Po drodze omijam również rejon oznaczony jako możliwie niebezpieczny z uwagi na miny, które mogą się jeszcze przytrafić, a które jednocześnie są ostrzeżeniem, że wojna pozostawia swoje ślady znacznie dłużej i znacznie głębiej niż nam się wydaje. Kończę dzień szybką ucieczką z grzbietu do chatki przed zbliżającą się burzą. Dochodzę do niej już cały przemoczony, na szczęście jest to chorwacki majstersztyk. W chacie mam wszystko, co potrzebuje: jest woda, jest piec, jest nawet prąd i poza tymi luksusami nie ma żywej duszy w promieniu kilku kilometrów. Robię kolację i szybko zasypiam po ciężkim dniu spędzonym na podejściu. Na szczęście środa, pomimo iż jest to dzień wejścia na najwyższy szczyt, nie jest tak fizycznie wymagająca, jak dzień poprzedni. Czeka mnie tylko godzinne podejście na Vrh Dinara i zejście do kolejnej chatki, która znajduje się z drugiej strony szczytu. Szczęście mi sprzyja, ponieważ po zdobyciu wierzchołka chmury otwierają się i pokazują w pełnej krasie majestat gór i odległych panoram. Jest pięknie...zachwycam się pustką i ciszą, jestem sam na najwyższej górze Chorwacji, którą wpisuje jako 18 szczyt w swojej kolekcji szczytów Korony Europy. Na szczycie jest schron na wypadek ewentualnej burzy, korzystam z krótkiej przerwy i schodzę na miejsce kolejnego biwaku, czyli do podobnej chatki o nazwie Drago Grubač, czyżbym znalazł się na śląskiej grubie? Może być, czeka mnie przecież robota, trzeba napalić w piecu (tym razem na zewnątrz) i zrobić kolację. Chatka położona jest w równie pięknej okolicy, w otoczeniu skał. Wieczorem pogoda funduje mi piękny spektakl, chata zanurza się w kołdrze chmur, nadaje to temu miejscu magiczności i grozy. Z okien chatki nie widać już kompletnie nic, a chmury, które płyną przez ganek, zachęcają tylko by wtulić się w śpiwór. Zasypiam z nadzieją widoku porannych panoram o świcie, niestety, chmury chyba na stale zagościły na ścianach Dinara i we mgle schodzę w kierunku wsi Cetina. Jest to znane miejsce z licznych zdjęć, tam bowiem bierze początek rzeka Cetina, ale źródło nie jest banalne, wypływa ono z Oka Ziemi. Niezwykle widowiskowy jest jego kształt i kolor, niektórym przypomina oko Saurona z Władcy Pierścieni. W Cetinie spotykam pierwszych turystów, to dwójka cyklistów z Austrii i Szwajcarii, piechura francuza Mo, który rzucił pracę w Paryżu i zamieszkał w Pirenejach, a obecnie pokonuje pieszo Via Dinarice oraz właścicielkę muzeum Lili, Ukrainkę z urodzenia a wychowaną w Niemczech, która na stałe zamieszkała w Cetinie. W takim towarzystwie omawiamy nasze chorwackie plany. Moje są przez kilka dni zbieżne z Mo, którego spotykam wieczorem na kolejnej samoobsługowej chatce. Docieram do niej już przy zachodzie słońca. Oczywiście przemoczony, na szczęście Mo był szybszy o ponad godzinie i rozpalił już piec. Wieczór spędzamy, rozmawiając o życiu, górach i planach, rozumiemy się doskonale w końcu to pasjonat długich wędrówek, zapatrzony na przeżywanie życia i gromadzenie pięknych wspomnień z górskich szlaków.

Kolejnego dnia obieram za cel tym razem schronisko z obsługą, tam również zaczyna się droga asfaltowa. Do chaty mam ponad 25 kilometrów, po drodze mijam na szczęście dwie samoobsługowe chaty, w których przeczekuję burze i tam również prowadzę górskie rozmowy, tym razem z chorwackimi ratownikami. Szef ratowników odprowadza mnie i wskazuje kierunek, daję również znać do schroniska, że pojawię się wieczorem i zapewnia, że na miejscu poznam ciekawych ludzi. Nie myli się, do chaty docieram już prawie o zmroku, a w środku zastaje przyjaciela Mo oraz motocyklistów, a w zasadzie fanów jazdy enduro po górach. Towarzystwo jest międzynarodowe i ciekawe. Właściciel schroniska zapewnia mimo trwającej imprezy, że odwiezie mnie jutro do oddalonego o około 25 kilometrów asfaltową drogą do miejscowości Sinj skąd o godz. 13:00 mam autobus. Idę spać o 23:00, ale impreza trwa do prawie samego rana. Zasypiam z przeświadczeniem, że właściciel jak nie da rady, to pomoże ogarnąć transport w dół. Nie mylę się, tego dnia do schroniska przyjeżdża pickup z dwoma chorwackimi policjantami. Jeden z nich szef wszystkich pograniczników w rejonie Dinara, kiedy dowiaduje się, że jestem polskim policjantem, stwierdza jednoznacznie, jadę z nimi na patrol z transportem na dworzec autobusowy. Patrol z niebieskimi kolegami był wisienką na torcie tego wyjazdu. Chorwacko-angielsko-polskie rozmowy pozwalają poznać specyfikę policyjnej roboty w tym bałkańskim kraju. Przez masyw Dinara przebiega trasa przemytnicza, uzyskane informacje od chorwackich kolegów pozwalają stwierdzić, iż ich problemy są podobne, jakie doświadczają polscy policjanci na naszej wschodniej granicy. Rozmawiamy i wymieniamy się doświadczeniem z pracy, a koledzy pokazują ponadto historyczne miejsca, ważne dla wszystkich Chorwatów. Wspólny patrol z chorwackimi kolegami pozwala jednoznacznie stwierdzić, iż policyjny mundur mimo barier językowych bardziej łączy, niż dzieli. Ten moment z pewnością zapamiętam na długo w mojej policyjnej karierze. Koledzy żegnają mnie na dworcu autobusowym Sinj, skąd wyruszam znaną już trasą Knin-Šibenik-Zadar, gdzie kończę swoją bałkańską przygodę, bogaty o kolejny szczyt, kolejne doświadczenia oraz mimo solo wyprawy bogaty o nowe kontakty z ciekawymi ludźmi, których poznałem na trasie mojej wędrówki.

  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
  • podkom. Michał Puchała podczas wyprawy na najwyższy szczyt Chorwacji
Powrót na górę strony